Aktualności

Nigdy nie miałem ambicji, żeby coś stworzyć

Wojciech Karolak

Dlaczego Wojciech Karolak określa się mianem „szanującego się rasisty”? Dlaczego nienawidzi epoki hippisów? Co sądzi o współczesnym jazzie? Czy potrafi rozpoznać „dobrego” wśród tych, którzy się reklamują jako dobrzy?

Fragmenty wywiadu Oli Nowosad z Wojciechem Karolakiem, opublikowanego w numerze 5/2014 miesięcznika JazzPress. (Za zgodą JazzPress)

Wojciech Karolak: Nie chcę, żeby to zabrzmiało jak narzekanie, że teraz jest gorzej, bo nie jest. Jest dużo lepiej. Progres cywilizacyjny jest po prostu zajebisty i tego nie można negować. Natomiast pozostaje cała sfera życia, tak zwanego, prywatnego, w której rzeczywiście zaczynają się liczyć pewne niuanse odczuciowe. Byłem wolnym człowiekiem już dawniej, a teraz nie jestem. To nie ma nic wspólnego z polityką. To są rozmaite zbiegi okoliczności. Muzycy, w szczególności tacy starsi, jak ja, narzekają, że kiedyś z jazzem było fajniej, a teraz jest chujowo, bo system zniszczył. Co jest, oczywiście, prawdą, bo wolny rynek na pewno nie sprzyja kulturze. Ale bądźmy sprawiedliwi.

Gdybym ja miał taką straszną pasję grania, to bym mniej myślał o komputerach i o tym, co muszę zabrać. Bardziej bym się skoncentrował na tym, po co ja tam w ogóle jadę. Po to, żeby grać. I cieszyłbym się, że gram. Tu się zebrała cała masa czynników. Po pierwsze, muzyka się zmieniła. Poumierali ci najwięksi, te lokomotywy jazzu, które pchały wszystko do przodu. Siłą rzeczy ludzie przestali się tym interesować, bo muzyka stała się trochę bardziej nijaka. W momencie, kiedy ja się zacząłem tą muzyką interesować i grać – czyli na początku lat 60. – w zasadzie nie było popu. Pop był zjawiskiem marginalnym. A ten, który był, opierał się na jazzie. Ja sobie wymyśliłem taką teorię, która pewnie jest bardzo głupia. Ale człowiek czasem potrzebuje wymyślić sobie coś, nawet najgłupszego, i potem, żeby zacytować ulubione powiedzenie pana Zimińskiego ze Szkła kontaktowego: „I tego się trzymajmy”. Twierdzę, że
to wszystko wymyślili hippisi, którzy na Woodstocku mieli po 18 lat i słuchali muzyki, której, za wyjątkiem Hendrixa, Sly and The Family Stone i Janis Joplin, zawsze bardzo nie lubiłem. Zniszczyli big bandy, Franka Sinatrę i cały cudowny establishment kultury. Zniszczyli Śniadanie u Tiffany’ego. Już się nie liczyła elegancja, estetyka, czyli coś co bardzo kochałem. A miłość o takim natężeniu zmienia się w ideologię. Dodatkowo, podpadli mi jeszcze, kiedy przyjechałem w 1966 roku do Szwecji – przedtem zawsze marzyłem, żeby pojechać do

Wojciech Karolak

Szwecji, bo muzycy, którzy stamtąd przyjeżdżali, to byli po prostu europejscy Amerykanie. Wyglądali i grali jak Amerykanie. Ja sobie wymyśliłem, że Szwecja to druga Ameryka i wymarzyłem, że tam pojadę. Przyjechałem tam prosto ze świata jazzowego. Jakież było moje zaskoczenie, kiedy zostałem zaproszony na party, ubrałem się elegancko, wąziutki kołnierzyk ze spineczką, wąziutki krawacik, wąziutkie klapeczki w marynarce – amerykańskie, bo przecież ja to wszystko sprowadziłem. Wchodzę tam – zadymione pomieszczenie, ciemno jak cholera, ktoś leży na podłodze. Przestraszyłem się, że się coś stało. Okazało się, że to była komuna hippisowska. Ta osoba, która leżała na podłodze, to była mamuśka hipiska, która karmiła dzieciątko. Wszedłem jak do stodoły pełnej brudasów, z którymi nie mam nic wspólnego, jakiś inny gatunek zoologiczny. Uciekłem stamtąd z krzykiem. Nie było takiej drugiej epoki XX wieku, której bym tak nienawidził jak epoki hippisów.

Ola Nowosad: Nie było tam elegancji, a ja wiem, jak ją cenisz.
Wojciech Karolak: Nie tylko elegancji nie było. To był ogólny bełkot, ze wszystkimi pozorami tego, za czym bym głosował – dobroć, uczciwość, żeby nie być skurwysynem, żeby wszyscy byli braćmi, żeby sobie nie robić krzywdy. Ja to popieram. Natomiast jeśli widzisz ludzi, którzy głoszą to, co popierasz, a wszystko inne robią dokładnie tak, jak tego nienawidzisz, to cię to wkurwia. Jako że mi podpadli, to już potem miałem na nich oko, i zaczęła się obsesyjka. A potem, jak zobaczyłem, jak się zaczyna psuć amerykańska muzyka, jak zanika cudowny gatunek amerykańskiej muzyki popowej, reprezentowany między innymi przez Earth Wind and Fire. Albo Freddie Hubbard nagrywający funkowe płyty z orkiestrami – plujący potemna nie, ale płyty były hitami. Całe black disco, Mel Brooks – cudowny, kochany idiota i jego „The Hitler Rap” – piękna sprawa. Przełom siedemdziesiątych i osiemdziesiątych lat przyniósł wspaniały

W.Karolakrozwój muzyczny i raptem zaczął się jakiś koszmar. Jakby wylądowały ufoludki i zrobiły zamach na wszystkie wytwórnie płytowe, media, i wprowadziły swoich specjalistów, którzy nie mieli pojęcia, co robią. I z taką zerową znajomością rzeczy, spierdolili muzykę w latach dziewięćdziesiątych. Nawet dziś, oglądając reklamę Armaniego czy Gucci, można się założyć, że muzyka do tego będzie szczytem tego, co uważasz za największe muzyczne gówno. Zostało ono nobilitowane do rangi czegoś niesłychanie wyrafinowanego. To jak żart z żartu. Bo kiedy sztuka jest na odpowiednim poziomie, można sobie robić dowcipy o tym, jak by to zrobił ktoś, kto nie ma o niej pojęcia. Myśmy robili takie żarty z kolegami, Andrzejem Dąbrowskim czy z Michałem Urbaniakiem – braliśmy jakiś przebój Bacharacha i graliśmy tak, jakby to zharmonizował ktoś, kto zna tylko dwa akordy i ryczeliśmy ze śmiechu. A to jest w tej chwili normą.

Ola Nowosad: Czujesz że taki stan rzeczy Cię ogranicza?

Wojciech Karolak: Porównując to, co było w tym pierwszym okresie, z tym, co jest teraz, czuję się jak „homohibernatus”, który budzi się i czuje się całkowicie wyobcowany. Choć, jak na wyobcowanego, muszę przyznać, że spotykam się z niewiarygodną wręcz serdecznością i przyjacielskim stosunkiem do – jak to mówią teraz politycy – mojej osoby. Jest teraz w muzyce wiele rzeczy, które mi się nie podobają. Troszeczkę mi odjechał ten jazz. Kiedyś był żywy i prawdziwy, z pierwszej ręki. Kiedy kupowało się ostatnią płytę Monka, Ellingtona czy Davisa, to było fascynujące. Teraz tego nie ma. Możesz kupić dziesięć tysięcy płyt i nie trafisz na płytę, która cię poruszy, bo akurat nie masz szczęścia. Rewolucja technologiczna, jak wszystko, ma dwa końce – coś zyskujemy i coś tracimy.
Mamy dostęp do wszystkiego. Otwieramy Youtube i oglądamy koncerty, o których nam się nie śniło, że mogą być sfilmowane! Fantastyczna sprawa. Jednocześnie, jeśli chcesz się czegoś dowiedzieć, zorientować się ogólnie w jakiejś sprawie i zaczynasz szukać – zabija cię nadmiar informacji. Czasy są ciężkie, jest strasznie dużo ludzi, coraz trudniej jest zrobić karierę. Wszyscy mają wbite do głowy ze trzeba się mocno reklamować. Stajesz się obiektem agresji tego samochwalstwa. Nie masz prawa wiedzieć, co naprawdę jest dobre, bo wszyscy się reklamują jako dobrzy. Do niedawna jeszcze miałem bezbłędną metodę znajdowania tego, co musi być dobre. Jako szanujący się rasista, widząc poczciwą, czarną gębę, wiedziałem, że ta muzyka musi być dobra. Ale niestety, czarne gęby nauczyły się robić chujową muzykę, którą wymyśliły białe gęby od biznesu. W tej chwili czarna gęba nie jest żadną gwarancją.

JazzPRESS 0214Nigdy zresztą nie zależało mi na żadnej karierze. Muzykiem zostałem z przypadku, bo nie mogłem zostać plastykiem jako daltonista. Poszedłem do szkoły muzycznej nieprzygotowany kompletnie i trochę wbrew swojej woli. To i wychowanie w domu, w którym ludzie uprawiający autoreklamę spotkaliby się natychmiast z ostracyzmem. Moje uprawianie muzyki polega tylko i wyłącznie na tym, że mi to sprawia przyjemność. Nigdy nie miałem ambicji, żeby coś stworzyć. Komponuję jakieś rzeczy od czasu do czasu, nagrywam na płytę, oddaję i zapomniane. Ja tego nie gram i nikogo tym nie męczę. Jeśli ktoś do mnie przychodzi i przynosi mi swoją kompozycję, to mam ochotę go zajebać. Tak nie cierpię uczyć się nut, potem jakieś próby itd. Większość rzeczy, które robi część moich kolegów, to są rzeczy, które są trochę motywowane zrobieniem jakiejś kariery. A ja tej motywacji nie mam. W tej chwili jest to zrozumiałe, bo jak ktoś nie zrobi kariery, to się jego życie finansowo nie układa. Nigdy mi nie zależało, żeby być rozpoznawalnym, ani na tym, żeby nie być rozpoznawalnym. To jest kwestia, która dla mnie nie istnieje.

Ola Nowosad: Większość muzyków wręcz epatuje swoją pracą, twórczością…

Wojciech Karolak: Mnie jest ich żal. Ja nimi pogardzam. Czy nie odczuwałaś nigdy czegoś takiego, że patrzysz na kogoś, czy nawet na jakieś zwierzątko, które rozpaczliwie próbuje coś zrobić, i, kurwa, mu nie wychodzi. I być może mu wyjdzie, ale jeszcze nie teraz. Co się wtedy odczuwa?

Cały, obszerny wywiad z Wojciechem Karolakiem przeczytasz tutaj